Podroz dobiega konca, koniec i bomba..zostalo jeszcze jedno miejsce na mapie. Szczerze mowiac nic o nim nie wiemy bo nijak nie udalo sie znalezc najmniejszej relacji z pobytu w tym przybytku. Droga niby dobra ale jakby to ujac troche donikad. Powrot mozliwy tylko ta sama droga troche to martwi ale dobra jedziemy. Niby spoko na wejsciu 3 policyjne wozy czyli albo kartel albo totalna nora. Ps. policyjne auta w meksyku ciut sie roznia od europejskich heheh pick up plus 5 na tzw pace z bronia automatyczna w reku w pelnej gotowosci (foto jutro).
San Felipe ach San Felipe wiekszej dziury swiat nie widzial :) Turists info nas powalilo - 4 rybakow na koncu przystani ni w kiep po angielsku ale SI! sa turist info...postanowilismy poszwedac sie na wlasna reke.
Hotel w ilosci 1. Ceny dramat. Wiemy przynajmniej ze nie zostaniemy na noc. Troche szkoda bo mimo swej dziurowatosci miescinka bardzo urocza i czysta co dziwne...Maly minus. Do plazy doplywamy tylko lodka. Oczywiscie rybacy zarobia a jak. Tak tez robimy, nie ma rady. Oplywamy pobliskie plaze w niecala godzina przy okazji zahaczajac o krokodyla. Slodkie male stworzenie. Nasz przewodnik - rybak mimo no abla engles wyjasnil nam ze smoking and drinking nie jest dobre zatem on zdrowo pali tylko trawe. Milo i przyjemnie ale wracamy.
Na tyle z San Felipe przez Tizimin do naszego Tulum.